niedziela, 31 maja 2015

174. Jak minął maj?


To z pewnością był najbardziej szalony miesiąc w moim życiu. Działo się tyle, że nawet nie próbuję się oszukać, że o niczym nie zapomnę. ;)





Pierwszy tydzień minął pod znakiem matur. Pięć dni, pięć egzaminów i szczerze mówiąc - po każdym kolejnym coraz bardziej chciało mi się śmiać z naszej drogiej Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. ;) Pewnie wiele z Was nie jest zainteresowanych tematem, więc szybko wyjaśnię - mój rocznik jako pierwszy pisał nową maturę. Zupełnie nową. Jednocześnie technikum pisało starą maturę i... i był straszny cyrk z tym wszystkim. Jeśli macie ochotę, mogę Wam przybliżyć, jakie smaczki zafundowało nam miłościwie panujące Ministerstwo Edukacji Narodowej, ale nie sądzę, żeby kogoś szczególnie interesowało to, co mądrego wymyślili. Jeśli coś, to dajcie znać. :D








Między maturami odstresowywałam się na boisku do piłki plażowej, grając wraz ze spontanicznie zebraną grupką ludzi z facebookowej strony. :) Lata już nie grałam na piasku! Niestety, potem popsuła się pogoda i nie udało nam się już więcej spotkać, czego bardzo żałuję. Po dwóch dniach grania na plaży byłam zmęczona, ale bardzo szczęśliwa. Brakowało mi piłki!


W międzyczasie udało mi się także odwiedzić TkMax, w którym upolowałam letnie trampeczki, Centro, z którego wyniosłam okulary za piątkę oraz Rossmanna, w którym wzbogaciłam się o dwa nowe lakiery.







W drugim tygodniu czekały na mnie już tylko dwie matury. Ustna z angielskiego i pisemna chemia. Mimo tego, że przez trzy lata miałam niemal zerowy kontakt z językiem, angielski zdałam na 100%. Byłam z siebie bardzo dumna, zwłaszcza, że na 11 grup językowych w szkole ja byłam w 2. Z najbardziej szaloną i niezrównoważoną kobietą, jaką spotkałam na mojej edukacyjnej ścieżce. :D


We wtorek 21 maja była ostatnia matura - ustny polski. Nasz egzamin wyglądał zupełnie, zupełnie inaczej niż w starszej wersji i wymyślił to ktoś, kto wyjątkowo nie miał zdolności wykroczenia myślami poza ściany własnego gabinetu. Szopka na sto piędziesiąt. A ja zdałam na 95%, choć prawdę mówiąc cała ta matura to jeden wielki cyrk. Gorąco współczuję osobom, które oblały tylko dlatego, że miały egzamin rano.









Dzień po maturze miałam rozmowę o pracę i pierwszy dzień. :) Pracuję w jednej z krakowskich restauracji. W piątek natomiast wyprowadziłam się z mojego małego Alcatraz, w którym spędziłam dwa lata życia. Najbardziej będzie mi brakować wiecznie uśmiechniętej i rozdarowanej sprzątającej pani Zosi, która codziennie rano witała nas radosnym dzień dobry. ;)




Ostatnie selfie w internacie i pierwszy kok na wypełniaczu - jak widać za pięknie nie wyszedł i trzymał się równie cudnie, jak wyglądał. Do autobusu nie doszłam. :D 



W sobotę, 23 maja odbyło się spotkanie blogerek w Suchej Beskidzkiej. Pisałam Wam o nim już w poprzednim poście. Po nim zostałam ugoszczona przez Kornelię z rudaaa12.blogspot.com. Miałam dużo dużo czasu na pieszczoty z Franciszkiem i Rufusem. ;)







Tutaj rozpoczął się najbardziej szalony okres maja. W niedzielę wyjechałam po siódmej z domu Kornelii i spotkałam się w Zawoi z moim Kochanym, który akurat wracał z Zakopanego. Razem (na dwa samochody o.o) pojechaliśmy do Wadowic na tradycyjne papieskie kremówki pomaturalne. Były przepyszne!







Po kremówkach pomknęliśmy dalej do domu Kochanego. Na miejscu byliśmy po 10, zdążyłam tylko zrobić szybki makeup, wyprasować sukienkę i umyć zęby, a po 20 minutach jechaliśmy już na komunię do kuzynki. Tego samego dnia wieczorem w ciągu 30 minut zapakowałam większość swoich rzeczy i wyprowadziłam się z domu. :D
Apropo komunii, znacie dziewczynkę, która po tej uroczystości chce ściąć włosy? Jeśli tak, koniecznie dajcie znać o Fundacji Rak and Roll, która zbiera obcięte warkocze i przekazuje je na peruki dla chorych kobiet! Kiedyś opowiadałam Wam o Natalii, która zdecydowała podzielić się swoimi pięknymi włosami. Pamiętacie? :)








Maj minął naprawdę bardzo intensywnie, dlatego też mało było mnie w blogosferze i ta tendencja najpewniej utrzyma się w ciągu następnych miesięcy. Najchętniej odwiedzanym postem w tym czasie była recenzja wspaniałej szczotki z hairsore.pl










Oprócz tego udało mi się także zmienić domenę i cały wygląd bloga. Zajęło mi to kilka ładnych godzin, ale jestem bardzo dumna z efektu. Mam nadzieję, że przyjemnie Wam się czyta mnie w nowej odsłonie. :) Screeny poprzednich szablonów zobaczycie w tym poście - klik.



A Wam, jak minął maj? :)









Pozdrawiam cieplutko i życzę nam wszystkim powrotu pięknej pogody! 

sobota, 30 maja 2015

173. Spotkanie blogerek w Suchej Beskidzkiej :)

Na wstępie muszę Was przeprosić za całkowitą stagnację, jaka zawitała na moim i Waszych blogach, facebookach i instagramach. Wyprowadziłam się, jestem odłączona od internetu i... niepoprawnie szczęśliwa, choć oczywiście nie z tego powodu. ;) Posty będą dla Was wskakiwać z autopublikacji. Mam nadzieję, że niebawem będę mogła pojawiać się także u Was. :)




W ostatnią sobotę miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu blogerek w Suchej Beskidzkiej. Zaraz po nim zostałam zaproszona do Kornelii z rudaaa12.blogspot.com - dziękuję raz jeszcze! :) Wraz z dziewczynami zjadłyśmy pizzę i oddałyśmy się właściwym babom zajęciom, czyli plotkom. :) Dziękuję wszystkim za obecność i miłą atmosferę!






Częścią spotkania były wymiankowe paczki-niespodzianki. Nie mam pojęcia, kto przygotowywał niespodziankę dla mnie, ale spójrzcie, jakie wspaniałości dostałam!









Oprócz tego przygotowałyśmy dla siebie wzajemnie niespodzianki z Kornelią. Stałam się właścicielką pięknych żeli Balei z limitowanej edycji, szacun na dzielni +10. :D









Prezentami obdarowali nas także sponsorzy. Na szczęście mam pomocniczkę do zużywania tego wszystkiego, sama nie odgrzebałabym się z takich zapasów do końca przyszłego roku. :D



















Pięknie dziękuję za wszystkie prezenty.



Jest tu produkt, który wyjątkowo Was zainteresował? Macie ochotę na recenzję któregoś z nich? :)




Pozdrawiam cieplutko, do szybkiego następnego! 

czwartek, 28 maja 2015

172. Anna Cosmetics - mgiełka do włosów, nafta kosmetyczna i kuracja przeciw wypadaniu.

Dziś opowiem Wam o trzech produktach firmy Anna Cosmetics. Nie znajdziemy ich w zbyt wielu miejscach, nie słyszałam o nich wiele, sama więc z zaciekawieniem przystąpiłam do testów.





Zanim zacznę omawiać każdy kosmetyk z osobna, powiem o opakowaniu. Jest ono takie same we wszystkich trzech produktach i stanowi mocny atut każdego z nich. :) To mała, 150 ml buteleczka z atomizerem, zabezpieczona dwoma zatyczkami. Spryskiwacz nie zacina się i rozpyla delikatną mgiełką. Z pewnością wykorzystam je do czegoś innego po zużyciu obecnej zawartości.






  • Nafta kosmetyczna z witaminami




Produkt, który na pewno pamiętają nasze babcie i mamy. W czasach, gdy na próżno było szukać w sklepach odżywek do włosów, to właśnie nafta była stosowana zamiast nich. Chyba każda z nas słyszała o kultowej domowej masce z nafty, żółtka i oleju rycynowego.





Nafta to nic innego, jak płynna parafina. Producent zaleca stosowanie jej na 10 minut przed umyciem włosów i tak właśnie robiłam. Jej wadą jest nieprzyjemny zapach przypominający benzynę. Duszący, chemiczny... pfe, aplikować tylko przy otwartym oknie.


Łatwo się zmywa szamponem z SLS, ale po jej użyciu włosy są tak dociążone, że nie używałam już tradycyjnie ciężkiego Biovaxa z trzema olejami, a jedynie Kallosa Cherry. Po wyschnięciu prezentowały się całkiem dobrze - były wygładzone i pokorne, choć przy następnym myciu odczuwałam potrzebę użycia mocnego szamponu. Posiadaczki cieńszych włosów niż moje zapewne spotkają się z przeciążeniem, wydaje mi się natomiast, że taki efekt mógłby się spodobać właścicielkom grubych, niesfornych, puszących się włosów, które trudno obciążyć.


Czy nafta może zastąpić olejowanie? Moim zdaniem nie, w przeciwieństwie do olei nie zawiera nic, co mogłoby realnie wpłynąć na odżywienie włosów. Jest jednak przydatna, gdy np jesteśmy nad morzem i chcemy ochronić włosy przed słoną wodą a niebardzo zależy nam na ich wyglądzie lub wtedy, gdy myjemy włosy na szybko i szkoda nam nakładać oleju na dwie minuty przed użyciem szamponu.

Skład:

Paraffinum Liquidum, Tocopherol, Retinyl Palmitate 




  • Odżywcza mgiełka do włosów




Jest to naprawdę fajny produkt. Niestety, i w jego wypadku dręczy mnie zapach - intensywny, słodki. Nie ma nic wspólnego z zapachem nafty i pewnie znajdzie się wiele osób, które się z nim polubią. Mnie akurat nie przypadł do gustu.




Mgiełki używam po każdym myciu na mokre włosy. Spryskuję nim pasma na długości, a następnie nanoszę malutką kropelkę silikonowego serum na końcówki. Kosmyki są gładkie i dociążone, nawet jeśli tego dnia pominę olejowanie. Dużym atutem jest tutaj rozmiar opakowania - w sam raz na wyjazdy, kiedy liczy się każdy wolny centymetr. :)

Skład:
Aqua, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Trideceth-9, Glycerin, Macadamia Seed Oil Glycereth-8 Esters, Oryza Sativia Extract, Sodium Benzoate, Gluconolactone, Calcium Gloconate, Gossypium Herbaceum Seed Extract, Potassium Sorbate, Citric Acid, Disodium EDTA, Parfum, Linalool, Citronellol, Butylphenyl Methylprioponal, Citral, Limonene, CI 17200




  • Kuracja przeciw wypadaniu włosów z naftą kosmetyczną




Produkt, przed którym prawdę mówiąc się wzbraniałam. Miałam duże problemy, żeby odważyć się użyć go na skalp. Po przygodzie z czystą naftą spodziewałam się mega obciążenia i przyśpieszonego przetłuszczania. Na szczęście nic takiego się nie stało. Mimo zawartości nafty, kosmetyk ma bardzo lejącą, tylko lekko tłustą konsystencję. Dzięki aplikatorowi z łatwością można go rozprowadzić na skórze głowy.







Niestety, według mnie nie zrobił on nic aby zahamować moje wzmożone ostatnimi czasy wypadanie. Już po pierwszym zerknięciu na skład nie spodziewałam się rewelacji i moje przypuszczenia potwierdziły się. Kosmetyk z łatwością zmywa się szamponem z SLS i nie pozostawia śladu na włosach.


Skład:

Aqua, Alcohol Denat., Paraffinum Liquidum, Simmondsia Chinesis Seed Oil, Citric Acid, BHT, Parfum, Limonene, Linalool, Citral, Cl 17200










Kosmetyki można zakupić na stronie producenta: klik. Widziałam je także w niezawodnym Jaśminie na Długiej oraz w kilku aptekach, ponadto większość z nich jest dostępna na doz.pl
Miałyście kiedyś doczynienia z produktami Anna Cosmetics?


Kosmetyki zostały mi przekazane w ramach współpracy, ale fakt ten w żaden sposób nie wpłynął na moją opinię. 

piątek, 22 maja 2015

171. Bijum w zupełnie nowej odsłonie + plany na najbliższy czas








W końcu, tak się cieszę! :) Od planów i skrupulatnego knowania wreszcie przeszłam do realizacji! W zasadzie odkąd pojawił się poprzedni szablon wiedziałam, że to jeszcze nie to i że w najbliższym czasie będę kombinować dalej. Od dłuższego czasu planowałam także zmianę domeny... Wszystko udało się wczoraj, niektóre z Was pewnie widziały już efekt. :) 


Mam nadzieję, że nowa odsłona przypadnie Wam do gustu i z chęcią będziecie mnie odwiedzać na własnych, wirtualnych śmieciach. :) Żeby było ciekawiej, wrzucę także screeny poprzednich szablonów - szczerze mówiąc, jestem z siebie dumna - czuję, że od tego pierwszego popełniłam ogromny krok w kierunku kształcenia i samorozwoju z zakresu edycji kodów html i grafiki. :D 












Nie są to ostateczne zmiany, czeka mnie jeszcze kilka kosmetycznych poprawek w kodzie w jakiś wolny wieczór. :) Oprócz tego mam też zamiar poprawić wygląd starych postów - większość z nich ma paskudne zdjęcia i grafiki, postaram się je stopniowo wymieniać. W najbliższym czasie będzie się też pewnie pojawiać nieco więcej niekosmetycznych postów - mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko? :) 


Muszę się Wam też pochwalić - skończyłam już matury, zaczęłam pracę. Przez najbliższe miesiące moja aktywność w blogosferze będzie prawdopodobnie dość mocno znikoma, mam jednak nadzieję, że uda mi się napisać choć kilka postów. :) 







Prawie zapomniałam... przez zmianę domeny całkiem prawdopodobne jest, iż niektórym z Was nie będą się wyświetlać moje nowe wpisy w panelu bloggera. Jeśli zaobserwujecie taką sytuację, postąpcie proszę zgodnie z instrukcją, którą wrzuciła kiedyś Ewa. :) -> Klik 


Jak Wam się teraz u mnie podoba? :) I od którego szablonu mnie pamiętacie? Strasznie mnie to ciekawi! :)


Do szybkiego następnego! 

sobota, 16 maja 2015

170. Najlepsza szczotka? Olivia Garden Supreme Combo z hairstore.pl




Moje włosy generalnie nie lubią się czesać. Zwykłe, tradycyjne szczotki powodowały u mnie niesamowite puszenie się, do tego uszkadzając moje delikatne, cienkie kosmyki. Drewniana szczotka nie złagodziła puszenia, a szczotka z dzika niesamowicie je spotęgowała. Nawet kultowy Tangle Tezeer nie sprawdził się stu procentach. Rozczesuje szybko i pewnie, jednak często znajdowałam na nim pourywane włoski, które świadczyły o tym, że nie obchodzi się on ze mną zbyt delikatnie... 

Marzeniem było więc znalezienie szczotki charakteryzującej się delikatnością dzika i stanowczością TT. Okazało się, że taki cuda naprawdę istnieją. :) Poznajcie Olivia Garden Supreme Combo. 






Szczotka jest dość duża, ale płaska. Ma ergonomiczną rączkę, której bądź co bądź brakuje mi w TT. Pewnie leży w dłoni, nie jest też ciężka, choć na taką wygląda. Producent zapewnia nas o wytrzymałości tworzywa, z którego jest wykonana. Dodatkowym atutem jest ceramiczna powłoka, zapobiegająca rysom i otarciom. 





Sekretem skuteczności tej szczotki nie jest jednak ani rączka, ani ceramiczna powłoka ani nawet jej piękny, elegancki wygląd. Ów tajemnicą są, rzecz jasna, igiełki. W szczotce połączono w 100% naturalną szczecinę dzika oraz jonizowane kolce. 





W szczotce zakochałam się od pierwszego przeczesania! Wreszcie nie słyszałam tego diabelskiego dźwięku pękających włosków, jaki towarzyszył mi podczas używania TT. Olivia Garden mięciutko sunie po włosach, delikatnie rozprostowując nawet najgorsze kołtuny. 

Dzięki połączeniu włosia dzika i jonizowanych igiełek, szczotka ta jako jedyna nie elektryzuje i nie puszy moich włosów w stopniu nieznośnym. To jedyny przyrząd, jakim mogę rozczesać suche włosy bez konieczności spinania ich, żeby się ułożyły. Po przeczesaniu Olivią moje kosmyki są puszyste, ale nie napuszone, co mi się niesamowicie podoba! Dzięki temu fryzura odzyskuje świeży wygląd - wspaniała sprawa, jeśli ktoś zmaga się z problemem strączkowania się włosów. :) 




Najważniejsze dla mnie jest to, jak delikatnie czesze Olivia. Jedyne włosy, które na niej znajduje to te z cebulkami, które i tak musiały wypaść. Nie urywa włosów w połowie, jak to zdarzyło się wielokrotnie TT. Dodatkowo czesanie nią skalpu jest taakie przyjemne. :) 





U kogo sprawdzi się ta szczotka? Na pewno u posiadaczek prostych lub ciut ciut falowanych, cienkich i delikatnych włosów jak moje. Polubią ją też wszystkie fanki dzika, choć wiadomo, kręconowłose raczej nie mają czego z nią szukać. ;) 

Jedyną wadą może być kwota, jaką musimy na nią wydać. Jej regularna cena na hairstore.pl to 69,90 zł, choć obecnie jest w promocji i kosztuje już 66,20 zł. To porównywalna cena do kompaktowego TT. Po przetestowaniu wersji Orginal i Olivii, na pewno nie zdecydowałabym się na kompakta, wolałabym drugą Olivkę ;) 





Szczotkę kupisz tutaj -> KLIK. 



Na stronie hairstore.pl dostępne są także inne szczotki tego producenta, m.in szczotka z samym włosiem dzika. Ponadto znajdziemy wiele więcej profesjonalnych produktów i akcesoriów do włosów i nie tylko. Warto zaglądnąć, zwłaszcza rozglądając się za prezentem dla Włosomaniaczki ;) - KLIK. 





Szczotkę otrzymałam w ramach współpracy z hairstore.pl, choć fakt ten nie wpłynął na moją opinię. Olivię polecam Wam z całego serca! :) 


Jaka jest Wasza ulubiona szczotka? :)







środa, 13 maja 2015

169. Jeden zachwycił, drugi rozdrażnił. Słów kilka o eyelinerze od Eveline i tuszu Pierre Rene.




Tusz i eyeliner - dla wielu kobiet zestaw zupełnie wystarczający do wykonania pełnego makijażu. Każda z nas ma zapewne nieco inne wymagania co do ich działania, ale wszystkie oczekujemy dwóch rzeczy: trwałości i pięknego efektu. Dziś opowiem Wam o tuszu Piere Renne oraz linerze od Eveline. Oba prezentują się fantastycznie, niestety egzamin z trwałości zdaje tylko jeden z nich... 







Ile kreska może zdziałać w makijażu wie pewnie każda z nas. Oko nagle magicznie się otwiera i powiększa. Umiejętnie poprowadzona linia może sprawić, że oczy będą wydawać się bardziej okrągłe lub bardziej kocie, z pomocą eyelinera możemy także optycznie skorygować ich rozstaw. Cieniutka kreska zagęszcza linię rzęs, ta gruba - podkreśla drapieżny charakter. Ponadto kreski nie wychodzą z mody od lat, nadają się zarówno do dziennych, delikatnych makijaży jak i do mocnych, ciężkich, z efektem drama. Wszystko fajnie, trzeba jeszcze te kreski umieć rysować.

Okazało się, że wszystkie moje męki związane z nieudaną kreską są wynikiem jedynie złego narzędzia do pracy. Problem rozwiązał się sam w dniu, w którym skusiłam się na Liquid Precision 2000 Procent Eyeliner od Eveline.







Sekretem jest tutaj bardzo udany, precyzyjny aplikator - zwężająca się ku końcowi gąbeczka. Poprzednie eyelinery miały pędzelki, które rozcapirzały się, skutecznie uprzykrzając przy tym życie. Z Eveline nie mamy takiego problemu - gąbeczka bardzo pewnie sunie po powiecie, pokonując wszelkie jej nierówności i malując piękne, równe kreski już za pierwszym pociągnięciem. 

Słów kilka należy się także samej formule eyelinera. Tusz naprawdę szybko zasycha, a po zaschnięciu mało co go ruszy. Mam wrażliwe oczy, często łzawią w trakcie dnia. O ile tusze czasami kapitulują podczas tej próby, tak kreski zawsze trzymają się dzielnie. Z łatwością poddają się natomiast wieczornemu demakijażowi z użyciem płynu micelarnego. Trwałość na plus!







Precyzyjny aplikator umożliwia nam stworzenie różnych cudów - niewidów. Od tych mocnych, grubych krech (na środku dłoni) po te cienkie (pierwsza od lewej). Niestety, z uwagi na to, w jaki sposób ścięta jest gąbeczka, ciężko namalować nią cieniuteńką, niemal niewidoczną linię służącą jedynie do zagęszczenia rzęs. Nie spotkałam się jeszcze z linerem dającym takie możliwości, macie swoje typy? 

Po prawej stronie dłoni kreski są roztarte - specjalnie przetarłam te miejsca wilgotnym palcem chwilkę po aplikacji. Jak widać, czerń tylko troszkę zbledła, a kreski minimalnie się roztarły, ale generalnie dalej trzymają fason.


Eyeliner kupimy wszędzie tam, gdzie znajdziemy szafy Eveline. Jego cena nie jest wygórowana, niedawno widziałam go za 11 złotych. Mój egzemplarz jest ze mną od października - to już ponad pół roku, a tusz nadal nie jest zaschnięty i zachowuje się dokładnie tak, jak dzień po otwarciu. Wydajność także zaskakuje. :)








Nie zdawałam sobie sprawy z istnienia tego tuszu i pewnie tak by pozostało gdyby nie fakt, że sam się na mnie rzucił. W promocji. Obniżony o 50%. Jak nie brać? Akurat potrzebowałam nowej sztuki, jakiś czas temu skusiłam się więc na Genial Volume od Pierre Rene. 

Tusz ma naprawdę rzucające się w oczy opakowanie. Tak dumnie wygląda w kosmetyczce. Biały, ale czarny w środku, czarny czernią najprawdziwszą. I czernią ów morusa nasze rzęsy, niestety, efektownie acz na dłuższą metę nieudolnie.








Sama szczoteczka jest naprawdę bardzo udana, gęsta, silikonowa, ciut elastyczna. Jak na moje małe oczka troszkę za duża, ale szybko nauczyłam się nią obsługiwać. Dokładnie rozczesuje rzęsy, a sama formuła tuszu powoduje, że spokojnie możemy nakładać drugą, a nawet i trzecią warstwę. 

Niestety, rzęsy wyglądają całkiem-całkiem tylko przez kilka godzin po malowaniu. Tusz szybko się kruszy, co w moim wypadku oznacza potok łez z powodu czarnych kropek pod powieką. Odbija się nawet na przypudrowanej skórze. Zdecydowanie nie wrócę do niego, za żadne skarby!


Tusz kupimy na stoiskach i w szafach Pierre Rene. Jego cena to 20 złotych, mnie na szczęście wpadł w ręce na wspomnianej promocji, zapłaciłam więc za niego 10 złotych. 





Choć ten duet na oczach wygląda naprawdę niegłupio, tylko liner zasługuje na to, aby kupić go ponownie. O innych kosmetykach, których użyłam tego dnia przeczytacie w poście o Codziennym makijażu w wersji chce mi się - klik. 


P.S - Do wszystkich kochanych duszyczek (a wiem, że Was tu wiele!). Na instagramie oraz na facebooku pojawiły się posty z prośbami o Wasze zdanie. Wielkie zmiany się tutaj szykują, a chciałabym, żeby i Wam się podobało! :) Będę dozgonnie wdzięczna za wszystkie rady i sugestie! 

Ściskam Was mocno! 



Linkin