poniedziałek, 26 października 2015

200. Kosmetyczne nowości - same perełki!






Witajcie Kochane! Bardzo, ale to bardzo nie wiedziałam, jak zabrać się za tego posta. Sporo rzeczy pokończyło mi się naraz, skutkiem czego w minionych tygodniach przytrafiły mi się większe zakupy. Miałam szczęście trafić na same perełki - produkty, w których zakochiwałam się od pierwszego użycia... no i właśnie. Na recenzję jeszcze zbyt wcześnie, ulubieńców nie zwykłam dodawać, a dodawać posta z trzema czy czterema nowościami? Też słabo. I tak myślałam, myślałam, a nowinek przybywało. Już nie ma ich tak mało, więc mogę Wam je pokazać i pokrótce opisać z czystym sumieniem. Zaparzcie herbatę i przygotujcie się na mocne pokuszenie. :D 


Zakupów część pierwsza: jakoś tak przełom września i października. Zaspokojenie dwóch zachcianek + uzupełnienie braków niezbędnych.






  • Ziaja pro - Maska krem pod oczy

Nie jest to może produkt, który rozwiązuje wszystkie moje problemy w 100%, ale kurczę - uwielbiam! Chętne na obszerniejszą recenzję? 


  • Golden Rose - 60 sekund Express Dry

Zachcianka numer jeden. Pokazywałam go Wam już tutaj - klik. Przepiękna, jesienna marsala! 


  • Colection - Lasting Perfection 01 korektor kryjący

Po tylu latach wysłuchiwania zachwytów na jego temat, i ja skusiłam się na ten kultowy korektor. W połączeniu z kremem-maską z Ziai sprawia, że moje worki stają się niemal niewidoczne. Doskonale sprawdza się też jako baza pod cienie, trzyma się w stanie nienaruszonym długie godziny i ma idealny kolor - kawałeczek magii w malutkim opakowaniu. :)  


  • Catrice - Defining Blush 030 Love & Peach

Zachcianka numer dwa. Na skórze wygląda cudownie - taka różowawa brzoskwinia, która przepięknie ożywia twarz i sprawia, że nawet najstraszniejsza plucha niestraszna! Niestety, edycja llimitowana. 


  • Joanna Rzepa - Kuracja wzmacniająca

Powrót do sprawdzonych sposób w palącej potrzebie. Więcej szczegółów tutaj - klik


  • Mixa - Płyn micelarny optymalna tolerancja

Śmiało mogę Wam powiedzieć, iż jest to absolutnie i bezsprzecznie najlepszy micel, jaki stosowałam - a przerobiłam ich już naprawdę sporo, włączając w to kultowego Garniera czy zachwalany Green Pharmacy. 


  • Biały Jeleń - Kozie mleko, hipoalergiczny płyn do higieny intymnej

Siłą nawilżenia i łagodzenia nie dorównał co prawda swojemu droższemu koledze z tej samej firmy (a mowa o moim starym wybawcy, żelu probiotic - klik), ale jest to naprawdę dobry produkt, do którego zapewne będę wracać. 


  • Bourjois - Healthy Mix 51

Mam! Po miesiącach zastanawiania się i macania testerów przy okazji każdej wizyty w drogerii. Kultowy podkład nawilżający Bourjois spadł na mnie jak grom z jasnego nieba - na promocji -50%. Zapłaciłam więc za niego 25 złotych i wyleciałam z moją nowiusią zdobyczą z drogerii cała w skowronkach. I zakochałam się od pierwszego nałożenia! 


Drugi rzut nowości, czyli zamówienie ze sklepu ezebra. Miałam jakiś wyjątkowo paskudny humor, postanowiłam więc... wreszcie wypróbować kultowy podkład Bourjois, który chodził za mną dobre półtorej roku. Tak, dokładnie ten sam, który widziałyście wyżej, tylko ton ciemniejszy, czyli numerek 52. :D 

Zamówienie na ezebra złożyłam dzień przed tym, kiedy trafiłam na numerek 51 w drogerii (swoją drogą, nie wiem czemu różnią się buteleczki - tamta z czarną zakrętką to starsza wersja i dlatego był na tak dużej wyprzedaży?) W każdym razie, takim oto dziwnym zbiegiem okoliczności i w wyniku mej słabej silnej woli stałam się posiadaczką dwóch flakoników, a więc zapasu na jakieś trzy lata. Ten ciemniejszy chyba sprzedam... tak czy inaczej, przy okazji zakupu podkładu skusiłam się także na kilka innych rzeczy:





  • Ingrid - Make Up Base - Baza redukująca zaczerwienienia 

Nigdy nie miałam bazy pod makijaż z prawdziwego zdarzenia, skuszona więc niską ceną tej z Ingrid postanowiłam dać jej szansę. Póki co jestem zadowolona - może i nie pomaga w tuszowaniu zaczerwienień, ale poprawia trwałość makijażu. 


  • Donegal - pędzelek do eyelinera

Wrzuciłam do koszyka bez większych nadziei - kosztował chyba 3 złote. Nie jest wart więcej, ale w miarę dobrze sprawdza się w swojej roli. Wymagał tylko przycięcia, bo w oryginale włosie było zbyt długie, aby dało się nim precyzyjnie operować. Po skróceniu o  jakiś 5 mm jest w sam raz. :) 


  • Hakuro H13 - Pędzel do bronzera 

O porządnym pędzlu do konturowania to ja marzyłam z dobry rok. Wreszcie skusiłam się na ten z Hakuro i... lubię go, nawet bardzo, ale jakiejś wielkiej chemii między nami nie ma. Może dlatego, że jego szpic jest ciut zbyt ostry jak na mój gust. Tak czy inaczej, po nabraniu wprawy da się z nim osiągnąć naprawdę niezły efekt. :) 

  • Hakuro H79 - Pędzel do rozcierania cieni

Bardzo, ale to bardzo polubiłam H80 - malutką, precyzyjną kuleczkę. Liczyłam, że w H79 znajdę jej starszego brata. Jest w porządku, ale znów nie zapałałam do niego jakąś wielką miłością. Cieszę się jednak, że trafił na moją toaletkę - przyjemnie podkreśla się nim załamanie powieki czy zewnętrzny kącik, a przy dłuższej pracy można z nim osiągnąć naprawdę ładne mgiełki. :)



  • Essence - Lipniner - Konturówka do ust nr 08 Red Blush
Już rozumiem o co tyle szumu! Kredka wygląda na ustach bardzo ładnie, zarówno jako sam kontur, jak i wypełnienie całych warg. Trwałość też wypada nie najgorzej, a kolor to bardzo ładna czerwona wiśnia. Całkiem ładnie komponuje się z moim typem urody, choć przed zakupem nie sprawdzałam żadnych swatchy. ;) 




Na koniec ostatnia porcja nowości - kolejne uzupełnienie braków i jedna, malutka zachcianka... 






  • Receptury Babuszki Agafii - Scrub solny do ciała

To śliczne, malinowe opakowanie wołało do mnie w Pigmencie od niepamiętnych czasów. Peeling, które aktualnie używam dobija już dna, postanowiłam więc skusić się na to cudo. Jeszcze nie macałam, ale doczekać się nie mogę! 


  • Hydrolat z rumianku bułgarskiego

Wielki nieobecny - od razu trafił na toaletkę, aby godnie zastąpić swojego poprzednika. To już piąty hydrolat, z jakim mam do czynienia i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie powrotu do drogeryjnych toników. Macie ochotę na zestawienie moich ulubionych hydrolatów? :)


  • Maść z witaminą A

Odkąd moja cera zaczęła się szalenie przesuszać, do łask wrócił niezastąpiony apteczny specyfik. Nakładam ją wszędzie tam, gdzie skóra wymaga nawilżenia - aktualnie są to okolice nosa (paskudny katar!), usta oraz policzki. 


  • Cetaphil - Emulsja micelarna do mycia

Produkt, który przepisała mi pani dermatolog. Szerzej opowiadałam o nim w poście o tym, jak udało mi się wygrać walkę z atopowym zapaleniem skóry i jak wygląda moja obecna pielęgnacja - klik. Drogi, bo drogi, ale naprawdę delikatny. 



  • Golden Rose - Vision Lipstick  115

I prawdziwa wisienka na torcie na koniec! Przepiękna, nawilżająca pomadka od GR w idealnym na jesień, zgaszonym kolorku - pokochałam od pierwszego nałożenia. 


Która z moich nowinek najbardziej przypadła Wam do gustu? A może macie ochotę na dokładniejszą recenzję któregoś z tych produktów? :) Koniecznie dajcie znać, czy i Wam udało się ostatnio trafić na jakąś perełkę!  

piątek, 16 października 2015

199. Wypadające włosy, kruche paznokcie, przesuszona skóra.. plan pielęgnacji wspomagany przez Bio-Selen + Cynk












Nie wiem jak Wam, ale mnie jesienne przesilenie mocno dało się we znaki. Dopóki pogoda dopisuje i za oknem mamy piękną, złotą jesień czuję się wspaniale. Wystarczy jednak, aby słońce zaszło za chmury, a ja od razu tracę resztę sił. Jestem ultra-niskociśnieniowcem i takie zmiany pogody przerabiają mnie na zombie z permanentnym PMSem. Nic przyjemnego. Jeśli do tego dodamy mój obecny tryb życia - jedzenie w biegu, studia i praca do późna, trzy kawy dziennie, brak snu i takie tam - no wiecie, mamy niespełna dwudziestolatkę marudzącą jak własna babcia. 


To wszystko bardzo odbiło się na moim organizmie - najbardziej chyba oberwały włosy. Wypadają TONAMI. Podczas mycia muszę dwa razy odtykać odpływ wanny - raz po spłukaniu szamponu, drugi raz po spłukaniu odżywki. Wypadają na potęgę i znajduję je dosłownie wszędzie. Warto przypomnieć, że są króciutkie - więc musi ich wypadać naprawdę dużo, aby tworzyły takie skupiska. Przy długich włosach wanna nie zatykała mi się wcale, a i ze szczotki nie wyciągałam garści kudłów po każdym czesaniu... 

Podobnie kiepsko sprawa wygląda z moimi paznokciami. Nie ma się co czarować, bo one nigdy nie wyglądały dobrze, ale na chwilę obecną przechodzą same siebie. Tak kruche chyba jeszcze nigdy nie były. Jeśli dołożymy do tego wiecznie przesuszone ciało, spierzchnięte usta, spękane pięty... pomału zaczynam korodować, a przecież bardzo tego nie chcę. :) Jedyną rzeczą, z którą nie mam problemu to cera - moja obecna pielęgnacja (klik) działa bez zarzutów, a ja sama bardzo się pilnuję, aby nie ominąć żadnego z jej etapów. Uroczyście postanawiam równie mocno przyłożyć się do pielęgnacji włosów, ciała i paznokci!






W kwestii powstrzymania wypadania, stawiam na sprawdzoną kurację wzmacniającą Joanna Rzepa. O efektach dwumiesięcznego stosowania pisałam Wam już kiedyś tutaj - klik. Mam nadzieje, że i tym razem sprawdzi się równie dobrze.

Przy okazji mam cichą nadzieję, że Joanna przyśpieszy porost. Absolutnie nie żałuję mocnego cięcia, ale wiecie... chyba jednak spróbuję znów je zapuścić. :) Obecnie mają 38 centymetrów.







Jeśli chodzi o paznokcie, tutaj również stawiam na sprawdzony produkt - odżywkę Golden Rose Black Diamond. Nie zachwyca, ale przynajmniej jako-tako działa. Jest już na wykończeniu, więc koniecznie dajcie mi znać, jakie są Wasze ulubione odżywki do paznokci - potrzebuję czegoś naprawdę, naprawdę mocnego! 


Szukam także czegoś mocno nawilżającego do ust. Na noc nakładam grubą warstwę rumiankowej Alterry i sprawdza się nie najgorzej, nadal jednak zdarza mi się budzić ze spierzchniętymi, suchymi wargami. I tutaj potrzebuję Waszej pomocy - znacie jakiś naprawdę konkretnie nawilżający balsam na noc oraz coś, co nada się do torebki, ładnie wygląda na ustach, ale wciąż je pielęgnuje? :) 






Moje ciało zachowuje się ostatnimi czasy zupełnie inaczej, niż zwykle. Nigdy nie miałam problemów z suchą skórą, a balsamowałam się bardziej dla zasady, niż z potrzeby. Obecnie bardzo często doskwiera mi uczucie ściągnięcia i przesuszenia, dlatego zobowiązuję się do codziennego, przykładnego balsamowania całego ciała. 


W tym celu służy mi BodyBalsam Protect z Balei, pamiątka po wycieczce do Czech. :) Miałam jednak nadzieję, że będzie bardziej gęsty i treściwy - w tej kwestii nieco mnie zawiódł. Po jego wykończeniu na pewno rozejrzę się za czymś mocniejszym. Po przygodzie z niebieskim kremem do rąk Everee bardzo kuszą mnie ich produkty do ciała - znacie, polecacie? :)

Moje stopy również zaczęły się przesuszać jak nigdy. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek wcześniej miała aż takie zapotrzebowanie na nawilżanie skóry, naprawdę. Czuję się, jakby mi podmieniono układ powłokowy - albo się starzeję, albo hormony mi zwariowały, albo jeszcze nie wiem co. Tak czy inaczej, stopy i dłonie na noc smaruję balsamem pielęgnującym Fuss Wohl z olejkiem z awokado. Radzi sobie naprawdę przyzwoicie, ale i jego chyba zamienię na lepszy model... szykują się małe pielęgnacyjne zakupy. ;) 







Ponadto zdecydowałam się na wspomaganie organizmu od środka za pomocą suplementu Bio-Selen+Cynk firmy Pharma Nord Denmark. Zawsze byłam sceptycznie nastawiona do różnego rodzaju pigułek, wszelkich witamin i minerałów dużo bardziej wolałam szukać w przyrodzie. Obecnie jednak mój tryb życia bardzo przyśpieszył i po prostu wiem, że wypicie ziołowej herbatki może się nie zmieścić w grafiku. 

Swego czasu naczytałam się o tym, w jaki sposób produkowane i sprzedawane są suplementy diety. Nie są wyrobem leczniczym, nie podlegają więc praktycznie żadnych normom i zasadom - i tym odnośnie produkcji, jak i tym mówiącym o reklamie, sposobie transportu czy przechowywania. W rzeczywistości oznacza to tyle, że ich składniki niekoniecznie są przebadane, a informacje, jakie są zwarte na opakowaniu w zasadzie nie muszą być niczym poparte. Z tego też względu wystrzegałam się popularnych preparatów jak ognia. ;) Firma Pharma Nord zaskoczyła mnie jednak tym, iż produkuje swoje suplementy zgodnie z zasadami GMP i GHP obowiązującymi przy produkcji leków. Normy te są bardzo zaostrzone, co skutkuje tym, iż preparaty muszą być dokładnie przebadane pod wieloma aspektami. Więcej na ten temat można przeczytać np. tutaj

Dlaczego Bio-Selen + Cynk? Preparat ten zawiera opatentowane drożdże selenowe, które zwiększają przyswajalność tego minerału. Selen natomiast odpowiedzialny jest m.in za wytwarzanie ciał odpornościowych, a także wzmacnia błonę komórkową, co chroni komórki przed wolnymi rodnikami. Inne składniki preparatu to witaminy C, A i E - tak dobrze znane z walki o zdrowe włosy i paznokcie. Warto też wspomnieć o roli cynku, który m.in reguluje cykl miesiączkowy, poprawia sprawność intelektualną, a może przede wszystkim - pomaga wzmacniać skórę, włosy i paznokcie. ;) 

Dzięki uprzejmości Pani Agnieszki z PharmaNord będę miała okazję testować BioSelen przez dwa miesiące. W połowie grudnia spodziewajcie się więc dokładnej relacji z tego, jak powiódł się mój plan wzmocnienia włosów i paznokci wspomagany tym preparatem oraz.. wypatrujcie konkursu! :) I Wy będziecie mieli możliwość zgarnięcia dwumiesięcznej kuracji dla siebie. 







Koniecznie dajcie mi znać, jakie są Wasze sprawdzone produkty do ust, ciała i paznokci i czy Wy także potrzebujecie takiej intensywniejszej, jesienno-zimowej pielęgnacji. :) 

Do następnego! 

czwartek, 15 października 2015

198. Jesień w kosmetyczce








Jesień to czas, w którym natura nabiera zupełnie nowych kolorów - wszystko staje się bardziej stonowane, przydymione i cudownie ciepłe. Otaczają nas brązy, żółcie, pomarańcze i wszystkie odcienie rudości. Nic więc dziwnego, że i w naszych toaletkach takie kolory wracają do łask po letnich szaleństwach. :)

Jesienią mam ochotę dosłownie zakopać się w ciepłych, przytulnych kolorach. Niektóre z nich zobaczycie w tym poście. :) 







Jeśli chodzi o paznokcie, u mnie zawsze z tym krucho - nie potrafię ich zapuścić ani nadać im ładnego kształtu. Dwa dni trwałości lakieru to absolutny max, z tego też powodu zazwyczaj stawiam na stonowane barwy, których ubytek na płytce nie rzuca się w oczy. W tej kwestii absolutnym mistrzem jest Golden Rose Expert Dry w kolorze 13. Piękny nudziak o naprawdę ponadprzeciętnie szybkim czasie zasychania. :) Drugim faworytem jest cudna, zgaszona żółć od Miyo - Mini Drops no 198. Ma kolor opadłych, wyblakłych liści. :) Równie pięknie wypada szarość z beżowymi tonami od Golden Rose z serii Rich Color - numer 136. 

Absolutnie najpiękniejszym kolorem, jaki posiadam jest Golden Rose Express Dry numer 46. Aparat przekłamał kolory - w rzeczywistości jest to cudna, cieplutka, elegancka marsala. Kocham go całym sercem i bardzo ubolewam nad faktem, że tak rzadko go noszę! 

Hitem jesieni jest także matowy top coat od Golden Rose - chyba marka zdominowała nam zestawienie. :) Dzięki niemu każdy lakier staje się matowy i nieco bardziej przydymiony - efekt prezentuje się równie pięknie na jasnych, jak i na intensywnych barwach! 








Już drugi rok z rzędu moją ukochaną, jesienną szminką jest zapewne wycofana Eveline - Aqua Platinium nr 464. To przepiękne bordo z fioletowymi tonami, które wprost uwielbiam. :) Na pochwałę zasługuję też sama formuła szminki - jako jedna z niewielu nie podkreśla suchych skórek, daje uczucie nawilżenia i nie zjada się przy tym trzy sekundy po nałożeniu! Równie chętnie sięgam po kontórowki z GR oraz jedyną w swoim rodzaju Rouge Edition Velvet Nude ist!, która niestety jesienią gorzej sprawdza się na moich przesuszonych wiatrem ustach. 






Jesień to dla mnie wielki powrót do brązów. Do mojego typu urody bardziej pasują te ciepłe, kasztanowe i karmelowe, co niezmiernie mnie cieszy. :) Odkąd lato odeszło na dobre, jeszcze większą miłością zapałałam do mojej czekoladki z Make Up Revolution - I heart Chocholate. Ostatnio szczególnie upodobałam sobie cieplutki brązik zaznaczony pędzelkiem. Równie mocno uwielbiam ciemny fiolet (ostatni cień w drugim rzędzie) i pozostałe, matowe brązy. Złotka z tej paletki też są przepiękne i teraz już naprawdę nie wyobrażam sobie, bym mogła  jej nie mieć! 







Z paletki Sleek - Ultra Mattes szczególnie maltretuje cztery cienie leżące obok siebie - piękną, ciepłą miedź (koło pędzelka), delikatny pomarańcz, ciepły brąz i głęboki fiolet. Wszystkie cztery są wprost przepiękne, ale najbardziej ukochałam sobie miedź - znów tak podobną do koloru roku, marsali. :) Uwielbiam używać jej do podkreślania załamania powieki oraz akcentowania zewnętrznego kącika w dniach, kiedy stawiam na mocniejszą kreskę linerem. 






Jesienią, kiedy moja cera nieco się uspokoiła, odkryłam na nowo magię różu. W lecie często bywa zaczerwieniona i podrażniona, teraz na szczęście łatwiej trzymać mi moje naczynka w ryzach, To sprawiło, że tak bardzo pokochałam nowinkę od Catrice - Definining Blush 030 Love & Peach. Niestety była to limitka, a ja dorwałam go podczas wyprzedaży końcowej. Nie zmienia to faktu, że bardzo, ale to bardzo mi się podoba (i dlatego też nie załapał się do zdjęć - chyba wcisnęłam go do torebki :c)





A po jakie kolory Wy najchętniej sięgacie jesienią? Może mamy wspólnego faworyta? Koniecznie zostawcie swoich ulubieńców w komentarzu - mam chrapkę na nową pomadkę! :)

Pozdrawiam Was kocykowo i ściskam mocno, jak herbatka z domowym soczkiem. :)

wtorek, 6 października 2015

197. Kosmetyczne zaskoczenia ostatnich tygodni.








Hej! Dziś mam dla Was post z pięcioma kosmetykami, które można uznać za nowości w mojej kosmetyczce. Są jednak w pewien sposób wyjątkowe - żaden z nich nie był mi niezbędnie potrzebny do życia. Już dłuższy czas temu zracjonalizowałam swoje podejście do zakupów i kupuję naprawdę tylko to, co jest mi potrzebne. Czasami jednak przydarzy się  mała zachcianka... zerknijcie, który z tych produktów był naprawdę wart zachodu. :) 










Pantene ProV - Serum błyskawicznie wzmacniające




Odkąd obcięłam włosy praktycznie przestałam je zabezpieczać silikonami. Serum, którego używałam wcześniej było dużo za ciężkie dla moich nowych, króciutkich i zdrowych końców - bynajmniej nie przez swoje właściwości, a przez moje dawkowanie. Jeszcze długie tygodnie po cięciu nakładałam na dłoń dużo za dużo maski czy odżywki, by potem połowę zepchnąć z powrotem do opakowania. ;) 

W związku z tym wcale nie potrzebowałam tego produktu od Pantene - firmy, po której w życiu niczego dobrego bym się nie spodziewała. Jakoś tak jednak wyszło, że pewnego wyjątkowo paskudnego dnia przytargałam je ze sobą do domu. Trafiłam na niego w promocji za niecałe 11 złotych. Czy było warto?

Tak! Serum jest naprawdę genialne - leciutkie, przez co ciężko z nim przesadzić. Jednocześnie pozostawia włosy mocno wygładzone, ale nie obciążone. Pięknie pachnie, jest niesamowicie wydajne, a opakowanie praktyczne i odporne na urazy. Lubię, lubię, bardzo lubię. :) 











Avene, Couvrance - Hipoalergiczny tusz do rzęs




Można by uznać, że ten kosmetyk jest jedynym w dzisiejszym zestawieniu, który był mi potrzebny do życia. Może nie w jakimś istotnym stopniu, ale jednak. Otóż jego historia zaczyna się tam, gdzie moja świadoma walka z atopowym zapaleniem skóry. Pani dermatolog kazała mi odstawić absolutnie wszystkie kosmetyki do makijażu i zostawić ewentualnie hipoalergiczny tusz. Grzecznie posłuchałam. 

Tusz jest niebotycznie drogi (55 złotych!), ale ma naprawdę cudowny skład. I podobne działanie - daje efekt pięknego wachlarza, nie obsypuje się, nie odbija, jest trwały, a przede wszystkim - kompletnie nie podrażnia. Już po pierwszej aplikacji odczułam różnicę - linia rzęs nie piekła, po demakijażu nie było podrażniona ani zaczerwieniona. W dodatku odkąd go używam, praktycznie nie wypadają mi rzęsy! Wybawienie dla moich alergicznych powiek - szczerze mówiąc, boję się wracać do drogeryjnych maskar. Avene jest po stokroć razy lepsza!










Hakuro - pędzelek do cieni H80




Pewnego razu zachciało mi się nowej kuleczki. Co prawda mam trzy pędzle w podobnym typie - jeden z Lancrone (klik) i dwa z ebaya (klik). Zamarzyła mi się jednak taka malutka, precyzyjna kuleczka. Podczas wizyty w Pigmencie ten pędzelek od Hakuro jakoś tak sam wleciał do koszyka. 

Po skorzystaniu z 20% zniżki zapłaciłam za niego chyba niecałe 15 złotych i wiem, że zrobiłam z tych kilkunastu złotych świetny użytek! Pędzelek jest dokładny, mięciutki i bardzo porządnie wykonany. Doskonale radzi sobie z cieniowaniem załamania, wewnętrznego kącika czy dolnej powieki. Naprawdę bardzo go polubiłam i na pewno dokupię mu paru kolegów! 










Golden Rose - Silky Touch Matte Eyeshadow




Jakoś tak wyszło, że żadna z posiadanych przeze mnie palet nie ma czarnego cienia. Tymczasem mnie ostatnio bardzo doskwierał jego brak, głównie gdy przychodziło do namalowania kreski. Choć - muszę się pochwalić! - w ciągu ostatnich miesięcy obsługę eyelinera opanowałam niemal do perfekcji, coraz bardziej miałam ochotę zaangażować do tej czynności właśnie taki czarny, matowy cień. Oszczędność czasu i takie tam. W końcu skusiłam się na taki oto pojedynczy cień od Golden Rose. 

Już samo opakowanie zasługuję na oklaski - bardzo porządne, a zatrzask wyjątkowo trwały! Do tego sama formuła jest bardzo udana. Cień się nie osypuje, a nakładany na mokro daje piękną, głęboką czerń. Przy oszczędniejszym aplikowaniu nadaje się także do pogłębiania i przyciemniania innych kolorów. Z łatwością się rozciera i naprawdę zachowuje się nienagannie! 










Golden Rose - Matte Lipstick Crayon 15



A skoro już przy Golden Rose jesteśmy.. kto nie słyszał o tych kredkach? Ostatnio zrobiły furorę w blogosferze i coś podkusiło mnie, żebym i ja spróbowała. Wybrałam dla siebie numerek 15, czyli piękny, dzienny nudziak. 


Niestety, ten kosmetyk jako jedyny z dzisiejszego zestawienia kompletnie się nie sprawdził. Choć sama formuła szminki jest naprawdę udana, na moich ustach prezentuję się okropnie. Pierwsza sprawa - taki odcień najwidoczniej kompletnie mi nie pasuje, bo wyglądam w nim jak trup. Po za tym szminka nie aplikuje się równomiernie i podkreśla suche skórki w sposób nader szpetny. Pewnie to wina moich skłonnych do przesuszania się warg. Może kiedyś skuszę się na inny kolor, ale ten konkretny... no cóż, hasta la vista. 










Znacie któryś z tych produktów? A może i Wam zdarzyły się ostatnio nieplanowe zakupy, które okazały się wyjątkowo udane - lub wręcz przeciwnie, bardzo Was zawiodły? Koniecznie dajcie mi znać i bądźcie czujne - szykuje się mała blogowyprzedaż. :) 




sobota, 3 października 2015

196. Dlaczego zorganizowanie sobie toaletki to super sprawa? + Moja toaletka na studencką kieszeń








Dziś post może trochę trywialny, ale za to jaki przyjemny! :) Bo której z nas nie marzyła się kiedyś piękna toaletka jak z bajki o księżniczkach? Wbrew pozorom, nie jest to wcale taka pierdoła, jakby się mogło wydawać - bo posiadanie toaletki naprawdę jest super i dziś opowiem Wam dlaczego. ;) 


Zanim mogłam się dorobić swojego miejsca, minęło naprawdę dużo czasu. W rodzinnym domu mieliśmy tylko jedno większe lustro stojące, które dryfowało po wszystkich domownikach. Wtedy też cały mój kosmetyczny dorobek ograniczał się do pudru i tuszu do rzęs i mieścił się w malutkiej kosmetyczce. Potem, gdy wyprowadziłam się do internatu, zamiłowanie do makijażu rosło, kosmetyków pomału przybywało, a miejsca - sami wiecie. Jakoś tak ciągle brakowało. Wszystkie zabawki i pędzle trzymałam w niewielkim pudełku i codziennie rano maszerowałam do komunalnych łazienek. Grzebanie w tym nieszczęsnym puzderku, szukanie tego konkretnego produktu (nawet biorąc pod uwagę, że kolorówki nigdy dużo nie miałam!) sprawiało, że poranne czynności zamiast być przyjemnością, doprowadzały do pewnej, niewielkiej bo niewielkiej, ale jednak - frustracji. 

Potem, po przeprowadzce na wynajęte mieszkanie za toaletkę służył mi parapet. Pomysł całkiem fajny, bo światła dużo, ale jednak... jakoś tak nie zupełnie mi się podobało. Po pierwsze - blat był nieco zbyt wysoko, aby było to wygodne. Po drugie - na wysokości nóg miałam kaloryfer, o którego permanentnie wadziłam kolanami. Po trzecie - miałam świadomość, że szminki i podkłady wystawione na działanie promieni słonecznych wcale nie mają się za dobrze. 

I tak oto wreszcie któregoś pięknego dnia zmobilizowałam się do przemeblowania, dzięki któremu udało mi się wygospodarować miejsce na toaletkę. Biorąc pod uwagę wszystkie moje doświadczenia, mogę stwierdzić, że posiadanie takiego miejsca to naprawdę super sprawa! Dlaczego? 


Ano, dlatego że:








  • oszczędzasz czas



Posiadanie nawet najmniejszej i najskromniejszej toaletki to nieopisany komfort podczas porannych czynności - wszystko mamy w jednym miejscu i w dodatku - na miejscu! Możemy sobie zorganizować kosmetyki w ten sposób, aby te używane częściej były bardziej pod ręką od tych bardziej okazjonalnych, co na pewno usprawnia przygotowania. W porównaniu do tachania ze sobą kosmetyków do łazienki to naprawdę luksus - już nigdy więcej nie zdarzy się, że zapomnisz podkładu czy pudru. :) 





  • spędzasz miło poranek



Bo przecież o wiele przyjemniej jest spokojnie rozsiąść się na krześle i na spokojnie oddać porannej rutynie, niż grzebać w przepełnionej kosmetyczce










  • zapewniasz swoim kosmetykom i pędzlom odpowiednie warunki



Jak nie na toaletce, to większość nas trzyma kosmetyki kolorowe w trzech miejscach - w kosmetyczce/pudełku, na parapecie (z braku miejsca na blat) lub w łazience. Wszystkie trzy są dość kiepskie z różnych powodów. Kosmetyczka dlatego, że po prostu jest niepraktyczna. Do tego produkty brudzą się jedne od drugich, opakowania niszczą się i rysują. A przecież nikt nie lubi mieć brzydkich rzeczy, prawda? 

O parapecie już wspominałam - promienie słoneczne to zdecydowanie kiepski sprzymierzeniec produktów o kremowej konsystencji - róży, podkładów, baz, kremów a także toników czy płynów micelarnych. Kosmetyki powinno przechowywać się w zacienionym miejscu, a parapet w trakcie całego dnia do takich nie należy. 

Łazienka także nie jest dobrym miejscem - po pierwsze, panująca tam wilgoć i ogrom bakterii szkodzą przede wszystkim pędzlom. Do tego mogą mieć kiepski wpływ na niedomknięte produkty sypkie i prasowane. Po drugie - łazienkowe światło rzadko  nadaje się do czegokolwiek innego poza myciem zębów. Żarówkowe oświetlenie zjada i przeinacza kolory, przez co nie dostrzegamy niedociągnięć w swoim makijażu. Lustro w łazience wybaczy nam zbyt ciemny podkład czy plamy po bronzerze, światło dzienne - nigdy.




  • widzisz wszystkie swoje kosmetyki = zaczynasz z nich korzystać!



A przynajmniej tak działało to u mnie. Za czasów nieszczęsnego pudełka te mniej używane kosmetyki spychałam na dno, przez co po prostu nie miałam ochoty ich używać. Na parapecie nie miałam na tyle miejsca, żeby spokojnie rozłożyć paletki, skutkiem czego makijaż opierał się na trzech, czterech cieniach. Odkąd moje kosmetyki zorganizowane są w taki sposób, że wszystkie obejmuję wzorkiem, zaczęłam używać tych zapomnianych i znalazłam kilku nowych-starych ulubieńców. :) Do tego makijaż stał się po prostu ciekawszy - zaczęłam używać cieni, o których istnieniu kompletnie nie zdawałam sobie sprawy. To przekłada się też na wzrost naszych umiejętności, a fajnie jest rozwijać swoje zdolności, prawda? :) 




  • czujesz się jak księżniczka!



Bo nawet bez tego ogromnego, bajkowego lustra, i bez tej kultowej białej toaletki z IKEI, i bez ogromu kosmetyków i całego mnóstwa pędzli, zasiadając rano do naszego miejsca czujemy się super! Ponadto to taki tylko nasz kąt - mamy biurko od pracy i łóżko od spania, czemu by więc nie zadbać o blat do malowania? :) 









Jak zorganizować swoją toaletkę - moje rady na studencką kieszeń




Jak wspomniałam, wcale nie potrzebujemy tego nieszczęsnego mebelka z IKEI, żeby mieć swoją własną toaletkę. Wystarczy tylko trochę miejsca, trochę dobrych chęci i.. jest! :)


1. Miejsce



Jasna sprawa - jak najbliżej okna. Dobrze jednak, jeśli na naszym blacie nawet w południe jest zacienione miejsce - tak, aby nasze kosmetyki nie smażyły się w słonecznych promieniach. Moja toaletka znajduje się na pewno od okna, w rogu pokoju. Nadal mam tutaj bardzo dużo światła, nawet po południu, ale jednocześnie światło nie pada na nią bezpośrednio. 



2. Blat



Za naszą toaletkę posłuży nam cokolwiek, co ma blat - małe biurko, wyższy stolik nocny, niewielki stół. Mój stolik akurat był na wyposażeniu wynajmowanego pokoju, ale jeśli Tobie brakuje takiego mebelka, zajrzyj na OLX, Gumtree i na facebookowe grupy w stylu Kraków: Sprzedam/Oddam. Często ludzie chcą oddać meble za darmo, możecie więc załapać się na fajny stolik za bezcen. :)




3. Lustro



Jasne, że im większe, tym lepsze, ale nie dajmy się zwariować. Jeśli masz malutki stolik, nie porywaj się na ogromne zwierciadło. ;) Moje jest takie akurat - kupiłam je za 20 czy 30 złotych w IKEI. 




4. I poukładane. :)



Elementem klasycznych toaletek przeważnie są szuflady lub komódki - jest to rozwiązanie bardzo praktyczne, acz trudne do skopiowania przy ograniczonym budżecie.  Nie ma się jednak co przejmować - zwykłe, tekturowe pudełka też zdają egzamin! :)

Na dobrą sprawę do stworzenia prostego organizera, wystarczy nam pudełko po butach, papier ozdoby do obklejenia i tekturowe przegródki. W sklepach często można natchnąć się na gotowe organizery - jeśli nie boli nas wydanie na takie cudo tych kilkudziesięciu złotych, to czemu nie :) 


Jaka byłaby ze mnie blogerka bez tej nieszczęsnej ażurowej pierdółki z IKEI? :D



Mnie wystarczają dwa pudełka: jedno mniejsze (w nim trzymam produkty do pielęgnacji twarzy), drugie większe (w nim: osłonka z pędzlami, paletki i inne pierdółki). Do tego dostałam od Kochanego malutką półkę z przegródkami, która spokojnie pomieściła wszystkie zabawki. Obok mam jeszcze koszyczek z biżuterią. 







Wystarczyło mi także miejsca na wazon (no dobra, butelkę po prosseco) z kwiatami (tak, suszonymi :D) i część sznura biedronkowych cotton ballsów. Na parapecie obok mam wiklinowy koszyk, w którym chowa się szczotka - Olivia Supreme Combo, serum do włosów i pianka. Wszystko pod ręką. :)








Moja szufladka jest genialna, ale podobny organizer spokojnie można zrobić z pudełka i doklejonych przegródek. 

Jedna przegródka mieści szminki i perfumy. Do drugiej wsadziłam niewielką szklankę, a niej produkty, które same nie trzymają pionu - tusz do rzęs, korektory, konturówki, linery. Luzem trzymam tam też pojedyncze cienie, na które jeszcze nie dorobiłam się paletki magnetycznej. Trzecia mieści puder, bronzer, róż i rozświetlacz oraz jeden pojedynczy cień, z którego korzystam codziennie - dlatego chcę go mieć bardziej pod ręką. :) Ostatnia to domek dla trzech podkładów - Annabelle, Loreal i Iwostin. Ten ostatni niestety się już kończy, a tego drugiego chyba się pozbędę - wciąż biję się z myślami. 

Zdaję sobie sprawę, że dla osób bardziej zapalonych w makijażu to naprawdę mało miejsca, ale mnie w pełni wystarcza - moja kolekcja na szczęście nie wymknęła mi się spod kontroli i dość dobrze panuję nad ilością posiadanej kolorówki. Choć fakt faktem, czasem to by się chciało dokupić jeszcze z dwa róże. Ewentualnie dziesięć. 


I wiecie, w całym tym poście chodzi o to, że cudów nie trzeba. Wystarczy kawałek dobrze zagospodarowanego stołu, żeby codziennie rano czuć się fajniej. :)







A Wy, macie swoje toaletki, czy jakoś zastępujecie sobie ten luksus? :) 





Linkin